Trochę się ostatnio zastanawiam, czy w naszym hobby chodzi o granie w gry planszowe, czy bardziej o ich posiadanie?
Robert „Rocy7” Cymbalak
Na grupach Facebookowych zrzeszających graczy gier planszowych po każdej premierze jakiejś nowości widzę często posty na zasadzie „mam i ja”. Każdy, kto tylko może chwali się, że posiada jakiś gorący tytuł. Coraz mniej widzę przy tym refleksji, opinii czy było warto – raczej skupienie się na tym, że „ja też mam – nie przegapiłem tego”. Jednak czy uleganie tej pogoni za nowościami nie sprawia, że tracimy to, co jest istotną tego hobby – rozrywkę? Znacie to uczucie, jakby gry uciekały wam przez palce, kiedy odpuściliście jakiś tytuł, bo w natłoku zajęć jesteście w stanie zagrać kilka razy miesięcznie, a przecież ciekawych premier w tym miesiącu było co najmniej kilkanaście? Obawiamy się, że stracimy coś ważnego, bo nie ma czasu, by grać / pieniędzy, żeby kupić / miejsca na półce.
Ulegamy presji wydawnictw, które przy niemal każdej wydanej grze piszą, że jest objawieniem, must have. Gra jest towarem, a towar trzeba sprzedać – czyli stworzyć potrzebę jego posiadania. Jak w przypadku każdego produktu, również rynek gier planszowych sztucznie nakręca parcie na kupowanie nowości. Potrzebę tak silną, że nieposiadanie czegoś sprawia, iż czujemy się z tym źle. Żyjemy w czasach, w których nowość jest swego rodzaju fetyszem. Nowe jest niejako uświęcone, uznawane automatycznie za lepsze. Sam dokładam do tego cegiełkę, w końcu nie tylko kupuję gry, ale również piszę o nowościach, czym w pewien sposób niejako nakręcam maszynkę. W momencie, w którym wychodzi nowa gra, czujemy się zmuszeni, by: jak najszybciej w nią zagrać, jak najszybciej pochwalić się, udowodnić innym, że jesteśmy na bieżąco z nowościami, pokazać, że nadążamy za resztą społeczeństwa. Tworzy to swego rodzaju presję.
Jakiś czas temu pojawiło się pojęcie, które dobrze to opisuje – FOMO (Fear of Missing Out), czyli lęk przed pominięciem, ominięciem czegoś istotnego. Stąd być może bierze się tak dużo pytań o to, co kupić (w przypadku, gdy finanse nie pozwalają na kupno każdej właśnie ukazującej się gry) oraz ofert sprzedaży gier w folii (gdy to czas nie pozwala na ich ogranie).
Czy „muszę” oznacza jednak „chcę”?
Zapominamy, że podstawowym celem naszego hobby jest rozgrywka, miłe spędzanie czasu, gdy zaś coś staje się obowiązkiem, przestaje być przyjemnością. Jeśli czujecie, że gdzieś w tej pogoni za nowym straciliście tę frajdę, jaką mieliście z delektowania się grą, uczenia się strategii, cieszenia się z miło spędzonego czasu – zwolnijcie. Prawda jest taka, że wszystkich gier, podobnie jak innych dóbr kultury, książek czy filmów i tak nie dacie rady poznać, zaś im dłużej robisz coś, bo musisz, tym mniej chcesz.
Osobiście jestem typem gracza, o który, lubi poznawać nowe mechaniki i tytuły, szukam swojego „Świętego Graala”. Z jakiegoś powodu najwięcej satysfakcji sprawia mi zawsze uczenie się gry, przez co jestem podatny na nowości. Jednak doświadczenie nauczyło mnie, że nie zawsze da się wynaleźć koło na nowo, zaś sporo gier planszowych jest w rzeczywistości mało innowacyjnych. Mając ograniczony czas, staram się więc mimo wszystko wybierać te tytuły, w przypadku których jest największa szansa na to, że znajdę chętnych do gry. Niestety – często oznacza to, że z wielu pozycji muszę w ostatecznym rozrachunku zrezygnować.
Sebastian Lamch
Przydałoby się napisać „byłem tam, robiłem to”. Z perspektywy ponad dekady w planszówkach przyznaję, że na początku pogoń za nowościami była ogromna i nawet teraz czasem, gdy pojawia się jakiś wielki hit, budzi się gdzieś w środku mały diabełek namawiający do zakupów – „w końcu to nowe, jest hype, musi być dobre!”. Nie pomaga też Kickstarter, który na tym się opiera, a wręcz nagradza za ten pęd. Jednak na końcu człowiek i tak na chłodno patrzy na wypełnione grami półki w swoim posiadaniu i zastanawia, ilu z nich jeszcze nie ograł, ile kampanii czeka do odkrycia, ilu dodatków nawet nie dotknął… i uspokaja diabełka.
Ogromną przewagą starszych gier jest nie tylko ich cena, ale również i zaznajomienie z zasadami. Gdy zaczynamy planszówkowe spotkanie to wiemy, jakie gry lubimy, jakie znamy doskonale. Rozłożenie ich oszczędza masę czasu, przez co możemy zagrać w więcej gier, w których każdy czuje się równy. Od czasu do czasu pojawia się nowość, oczywiście, jednak w tym momencie rozłożenie gry, wytłumaczenie zasad czy samo granie w nią ten pierwszy raz jest mimo wszystko męczące i jest to praca włożona w to, by móc w nią grać w przyszłości szybciej/lepiej. Po co marnować czas na granie ciągle zawalając się nowymi instrukcjami, elementami…
Jestem bardzo wybredny, ale nauczyło mnie tego życie. Hype na niektóre gry był ogromny, a ja rzucałem się z portfelem, musząc kupić daną grę… a potem życie weryfikowało, że już mam podobną, ale lepszą grę, albo na rynku jest coś, co bardziej mi pasowało i może trzeba było się wstrzymać? Rodzina, obowiązki, dzieci oznaczają kurczący się czas. Dla gracza jak ja ważniejsze jest „granie” niż „poznawanie”. Mam dość gier, by na bezludnej wyspie spędzić z nimi kilka dobrych lat, więc po co mi wszystkie nowości?
Nie ma to jak otwieranie nowego pudełka i wyciąganie elementów… jednak lepiej zrobić to na chłodno, bo jest za dużo gier na świecie, a za mało czasu.
Łukasz Włodarczyk
Kiedy w coś wchodzę, staram się wejść całym sobą. Kiedy zgłębiam jakąś dziedzinę, poznaję temat, to staram się zostać ekspertem. Gry planszowe nie są żadnym wyjątkiem. Pewnie, przyjemnie jest się spotkać ze znajomymi i spędzić trochę czasu przy planszy, ale to, co naprawdę sprawia mi przyjemność, to pozyskiwanie wiedzy. To dlatego czytuję dzienniki projektantów, blogi, dlatego rozglądam się za nowymi tytułami. To nie znajomi czy spędzanie czasu na miłej rozgrywce jest tym, co mnie napędza w kierunku nowinek. Ja po prostu mam potrzebę WIEDZIEĆ. Nowy strzępek mechaniki, rewolucyjne wymieszanie starych? Już tam biegnę! Czy znam nowość, która ma się ukazać w przyszłym miesiącu? Tak, razem z pomysłami autorów na dodatek. Nie muszę mieć wszystkiego, wystarczy mi, że zagram choć raz. Lokale z planszówkami okazały się dla mnie prawdziwymi skarbnicami! Z każdym nowoogranym tytułem, z każdym wykonanym po raz pierwszy ruchem czuję, jak moja strefa wiedzy poszerza się, jak beztrosko pływam w bezkresnym morzu reguł. Pozostali gracze? Są tylko narzędziem, pozwalającym mi zanurzyć się w tym fascynującym świecie. Kojarzycie obrazek siedzącego przy kominku starszego pana, pykającego fajkę z błogim uśmiechem na twarzy i pożółkłą książką w ręku? To właśnie ja, po rozpakowaniu nowego pudełka, kiedy siadam w kącie z instrukcją na kolanach.
Michał Meiser
Ja myślę, że wyszedłem z kultu nowości – tzn. uwolniłem się od niego. Nie szukam usilnie „tego czegoś” – bo go nie ma. Pomaga mi grupa, bo ona bierze na siebie część zakupowych nowości. Nie mam presji, że jeśli czegoś nie kupię to coś stracę i umknie mi, bo prędzej czy później będę miał okazję zagrać – zazwyczaj prędzej, ponieważ do tego dochodzi psychologia zakupów.
Teraz, zanim kupię, zadaję sobie pytania: dlaczego (jaki jest główny powód)? Czy nie było czegoś podobnego, w co nie miałem okazji zagrać? No i teraz najważniejsze – Z KIM? Aby zagrać, muszę długo planować – bo tych okazji jest za mało – wtedy kwestia wyboru w co ma znaczenie, i żeby było śmiesznie – najczęściej nie wybieramy nowości, bo szkoda nam czasu, jaki musimy zainwestować w naukę – a ryzyko, że się rozczarujemy jest spore. Chcemy wyciągnąć z naszych spotkań maksimum przyjemności ze wspólnie spędzonego czasu. Gramy w nasze ulubione gry, a najczęściej podczas takich wieczorów/nocy podejmujemy decyzje, czego się pozbywamy z naszych kolekcji albo czemu damy szansę, zanim się pozbędziemy. Rozmawiamy też o tym, co ewentualnie chcielibyśmy sprawdzić. Plan jest taki, że jeśli nie mamy niezachwianej pewności co do jakiegoś tytułu, chcemy najpierw sprawdzić go u kogoś.
Andrzej Andy Kaczor
Nowości, kickstartery, nowe wydania, update packi, dodatkowe kostki i elementy, figurki zastępujące karton – coraz częściej widzimy na różnych grupach dyskusyjnych tematy o zalewie nowości. Ale czy my – gracze – musimy za nim podążać? Odpowiedź brzmi – TAK! Ale mimo wszystko rozważnie. Dlaczego? Zacznę troszkę inaczej, od nowych wydań gier, które już są na rynku. Takie wydania mają przeważnie doszlifowane zasady, nowe grafiki czy dodatkowe elementy w pudle z grą podstawową. Jeżeli ktoś jest fanem gry, której szykuje się nowe wydanie to jest jedyna słuszna ścieżka: sprzedaż starej wersji i kupno nowej. Dzięki temu ktoś może kupić za mniejsze pieniądze starszą wersję, a my będziemy cieszyć się nową-starą grą. Drugim powodem jest postęp, który dokonuje się w produkcji materiałów, takich jak plastik czy tektura. Nowo wydawane gry przyciągają nas świetnymi figurkami, podwójną tekturą, ciekawymi kształtami, trójwymiarowymi strukturami, które budowane są z tektury czy odlane z plastiku, a nawet komponentami takimi jak zasoby. Pięknie odlane z plastiku czy wycięte z drewna. Niektórzy idą jeszcze dalej, stosując np. specjalne okulary, obrotowe koła akcji czy figurki składane z części. To wszystko powoduje, że chętniej sięgamy po nowości. Trzeci powód to najprawdopodobniej najważniejszy powód – nowe mechaniki w grach planszowych. Starzy wyjadacze mogą czasami czuć się zblazowani ilością gier, które tworzone są „na jedno kopyto”. Kolejna gra, kolejna mechanika przesuwania pionków z miejsca na miejsce, zagrywania kart czy przesuwania figurek. Dzięki nowym tytułom istnieje zawsze szansa, że autor zaprojektował naprawdę coś nowego, niepowtarzalnego. Niestety, znalezienie tego w gąszczu wszystkich tytułów jest bardzo trudnym zadaniem. Takie poszukiwania naprawdę dają efekt. Jest jeszcze wiele gier do odkrycia! Wielu graczy wyznaje inną zasadę – kupują nowości, bo lubią często „wietrzyć” półkę z grami. Dzięki temu gry są w ciągłym obrocie, pozycje wybitne znajdą swoje miejsce na półce, a reszta zostanie spieniężona. Pozwoli to na dalsze zakupy, w tym często nowości i poszukiwań tych najlepszych tytułów, które naprawdę są tego warte. Jednym z ostatnich powodów, które chciałbym przytoczyć jest niestety coś, co nie do końca jest związanie z samym graniem w gry. Nie jestem również pewien, czy nie zaliczyć tego powodu do niechlubnych. Otóż wielu graczy, jako jedną z największych przyjemności w obcowaniu z grami planszowymi podaje sam fakt otwierania pudła, zrywania folii z kart czy wyciskania żetonów. Potem pudełko, z idealnie ułożoną zawartością ląduje na półce, czekając w kolejce do zagrania. Czy to już kolekcjonerstwo? Chyba można zaryzykować stwierdzenie, że jest możliwym połączenie tych dwóch aspektów.
Sebastian ‚rattkin’ Zarzycki
Jeśli przyjrzeć się temu głębiej, to jest wiele warstw kupowania nowych gier. Jedną, bardzo mocną, jest FOMO, ale niewynikające z presji społecznej, tylko z fatalnej dostępności na rynku, czyli te piekielne KSy. Rzeczywiście, jeśli okaże się, że któraś z tych gier jest dobra, to pozyskanie jej potem jest stosunkowo trudne, szczególnie w takim zestawie dodatków/komponentów, jak początkowo. Druga rzecz to taka, że są ludzie, którzy po prostu lubią poznawać ciągle nowe rzeczy i nie jest to jakaś gorączka bądź potrzeba przypodobania się publice, tylko taka wewnętrzna cecha. Niektórym zupełnie to nie przeszkadza, a wręcz są w jakiś sposób uzależnieni od tego ‚rushu’. Nie ma tu nawet znaczenia czy grę posiadają, czy uczą się gry nowej, od kogoś, u kogoś. Kolejna rzecz to taka, że gracze planszowi bardzo rzadko chcą się do tego przyznać, ale poszukują czasem gier, które złożonością i regrywalnościa dorównywać będą grom komputerowym, tj. będą miały mnóstwo contentu, złożoności, kart, przedmiotów, mechanik, itd., i to jest to podświadome szukanie owego Świętego Graala z nadzieją, że taka gra faktycznie jest możliwa, mimo że możliwa nie jest.
Każda gra planszowa jest jakimś tam istotnym uproszczeniem, nawet skomplikowane LCGi mają dziś poważny kłopot, bo na przestrzeni kilku lat, think tank internetowy bardzo się rozwinął i „rozpykanie gry” dziś zajmuje miesiąc, a kiedyś to były lata. Gry są bardzo efemeryczne, zainteresowanie nimi utrzymuje się na miesiąc przed i na kilka tygodni po premierze. Jeśli nie trafisz z recenzją w to okno, to w zasadzie kaplica. W przypadku recenzentów więc ten rush jest uzasadniony.
Smutna prawda jest taka, że większość gier planszowych nie jest na tyle dobra, by w nie grać więcej niż raz. Można by zaryzykować stwierdzenie, że winne są wydawnictwa, bo pchają masę crapu, licząc że a nuż coś chwyci i przez to wprowadzają dużo białego szumu do systemu, który trzeba filtrować. Gdyby wydawali jedna grę, ale naprawdę dobrą, ciekawą, to może te proporcje zmieniłyby się. Pomimo tego wszystkiego powyżej, Robert ma w jednym racje wszystkiego nie da sie poznać. Trzeba o tym pamiętać, żeby się nie zajechać i umieć odpuścić.