Gratislavia XIX – Relacja

W długi weekend po raz dziewiętnasty odbył się we Wrocławiu Festiwal Gier Planszowych Gratislavia, z tej okazji przygotowaliśmy dla Was relację i sporo zdjęć. Co mógł tam znaleźć dla siebie fan plastiku? Zapraszamy do lektury.

Na wejście

Należący do Politechniki Wrocławskiej budynek Strefy Kultury Studenckiej to trzy piętra i całkiem niezły bufet. To właśnie tam miała miejsce Gratislavia.

Już od wejścia witał nas sklepik, w którym można było nabyć interesujące nas tytuły. Osobom nawykłym do zakupów online ceny mogły wydać się średnio atrakcyjne, ale niewątpliwą zaletą była możliwość zdobycia pudełek w sobotę, od ręki i to bez kosztów przesyłki.

Do dyspozycji odwiedzających jak zwykle została oddana dobrze zaopatrzona wypożyczalnia, dzięki której można było pograć w doskonale znane klasyki, jak również całkiem nowe produkcje. W sam raz na luźne, weekendowe granie ze znajomymi. I chociaż wypożyczalnia to zdecydowanie mocny punkt imprezy, nas bardziej interesowało spotkanie z wystawcami.

Stoiska wystawców

Dla wydawców przeznaczono niemal cały parter – swoją reprezentację miały między innymi Lacerta, Rebel, Czacha Games, Funiverse czy Games Factory.

Awaken Realms dysponowało Nemesis i Lords of Hellas, Nasza Księgarnia wprowadzała świąteczny nastrój Choinką, a z Portalu dochodził ryk Bolidów. Albi proponowało podróż w czasie z Anachrony, a tuż obok Vertima pokazywała My Little Scythe.

Black Monków można było wypróbować system RPG Zew Cthulhu, jednak my postanowiliśmy sprawić, by kilku studentów nie musiało się już dłużej przejmować sesją w sympatycznej siekance Monster Slaughter, której pełną recenzję znajdziecie tutaj.

Dwa tytuły zasłużyły na szerszą wzmiankę, o czym za chwilę.

Poza tym na Gratislavii można było spotkać na żywo osoby znane na polskiej scenie planszówkowej, w tym wydawców, blogerów, vlogerów, recenzentów czy nawet autorów gier.

 

SpeedStream

Pierwszym z tytułów, o których chciałbym wspomnieć jest SpeedStream – to niewydana jeszcze gra traktująca o futurystycznych wyścigach bolidów, w której rywala możemy nie tylko wyprzedzić, ale także wysadzić w powietrze.

My zagraliśmy w 3 osoby, przy czym zdecydowaliśmy, że każdy z nas poprowadzi po dwa bolidy. Zaznaczam, że był to jedynie prototyp, a nie finalna wersja gry. Ponadto była to wersja anglojęzyczna, wszelkie tłumaczenia nie są oficjalne, a powstały jedynie na potrzeby tego tekstu.

Rozgrywka

Każda z maszyn na start jest identyczna, jednak dysponuje pulą punktów, którą możemy przeznaczyć na ulepszenie wybranych statystyk. Są to przyspieszenie, hamowanie, wchodzenie w zakręty, zwinność jazdy czy tak zwany system.  Poza tym każdy z pojazdów otrzymuje sponsora, który dodatkowo podbija wybraną statystykę lub zapewnia specjalną umiejętność.

W swojej turze gracz decyduje najpierw, czy i o ile modyfikuje swoją prędkość – bez ryzyka może ją podnieść o wartość swojego przyspieszenia lub obniżyć o wartość hamowania. Każde szaleństwa spoza tego zakresu kończą się obniżeniem wytrzymałości pojazdu. Następnie gracz porusza swój bolid o tyle pól, ile wynosi jego prędkość – i przedwcześnie może go zatrzymać jedynie banda lub poważna eksplozja.

A dlaczego mielibyśmy wybuchnąć? Przyczyn może być kilka. Po pierwsze przy każdym wejściu w zakręt musimy przetestować opanowanie naszego bolidu. Nasza zdolność do wchodzenia w zakręty (0-5) plus modyfikator ostrości zakrętu (0-4) plus wynik rzutu kością (0-5) muszą być przynajmniej równe naszej prędkości (1-10). Test oblany? No to do końca tury poruszamy się w stronę bandy, co często kończy się bliskim spotkaniem, gwałtowną redukcją prędkości (o połowę) i wytrzymałości (o tyle samo co prędkości), a w rezultacie nierzadko wybuchem.

Druga sprawa to zderzenia z pojazdami innych graczy. Można ich zarówno próbować spychać z trasy, jak i zwyczajnie taranować. W takich przypadkach ofiara testuje opanowanie bolidu w bardzo podobny sposób, rzucając kością i dodając współczynnik swojej zwinności jazdy. Nie udało się? A więc wytrzymałość spada w zastraszającym tempie.

Kolejną opcją jest rozwalenie się na trasie. Przykładowo niektóre obszary mają odcięte zasilanie, więc jeżeli nasz zależny od niego bolid skończy rundę w takim miejscu – bum! Jeszcze jedną – podniesienie na trasie bonusów, z których niektóre pozwalają na strzelanie do rywali! Czym taki wypadek się kończy? Na szczęście nie ma tu eliminacji graczy, jednak kolejną turę spędzimy na naprawie bolidu. Dodatkowo osoba, która dokonała rozwałki zdobywa punkty.

Pierwsze wrażenia – punkty

Punkty zdobywa się też za kolejność przekroczenia linii mety. Na koniec sumujemy wszystkie punkty ze wszystkich swoich bolidów i ten, kto ma ich najwięcej zostaje zwycięzcą. I to jest chyba mój największy zarzut. W tego typu wyścigu nie pasuje mi wygrana na punkty! Chcę przekroczyć linię mety jako pierwszy i cieszyć się z wygranej, a nie liczyć, że do zwycięstwa brakuje mi jeszcze przynajmniej jednego strzaskanego pojazdu na koncie albo podciągnięcia drugiego bolidu o nic nieznaczące miejsce z 6. na 5. pozycję.

Ponadto miałem wrażenie, że rozwalanie cudzych pojazdów przychodziło nam nieco przypadkowo – wypadków spowodowanych nieumiejętną jazdą było znacznie więcej niż tych spowodowanych celowo przez agresywnych graczy, a za obijanie pojazdów żadnych punktów nie ma. Aby je zdobyć, trzeba doprowadzić do eksplozji. Nieraz wystarczy tylko lekko stuknąć obity bolid by rozleciał się na kawałki (i dał nam punkty), ale czasem nawet konkretne huknięcie kasujące połowę punktów wytrzymałości to za mało na zainkasowanie czegokolwiek.

Pierwsze wrażenia – zasady

Druga sprawa to nieco zbyt rozbudowane jak na mój gust zasady. Nie są one jakieś szczególnie skomplikowane, ale piętrzące się statystyki i modyfikatory przywodziły mi na myśl bardziej grę bitewną niż planszową. Tym bardziej, że nie jest to ostatecznie pozycja o jakiejś niesłychanej głębi. Ot, przyjemny, strategiczno-taktyczny wyścig okraszony dozą losowości. Niektóre zasady, jak na przykład wyznaczanie kolejności bolidów na torze w przypadku, kiedy jadą obok siebie również nie było tak płynne i oczywiste jak można by sobie było tego życzyć od rutynowej czynności wykonywanej co chwilę.

No i losowość. O ile sama jazda bolidem jest dość mocno kontrolowalna, o tyle wszelkie testy (które będziemy wykonywać w zasadzie co turę) dosyć losowe. Niby mamy na nią wpływ, ale (głównie) tylko w dwóch przypadkach. Przed grą, na etapie rozdawania punktów statystyk i podczas wchodzenia w zakręty (można pojechać bezpieczniej, szeroko, lub daleko od bandy, ale o trudniejszym teście). Miałem wrażenie, że całość stoi w rozkroku między wesołym ameri, rzucaniem kością, dynamizmem i rozsmarowywaniem rywali po ścianach a mocno taktycznym wyścigiem, w którym każdy swój krok należy bardzo uważnie zaplanować. Nie mam problemu z żadną z tych opcji, ale wolałbym jedną, a w przypadku wyścigu – konkretnie tę pierwszą.

Pierwsze wrażenia – czy jest na co czekać?

Ostatecznie jednak widzę w SpeedStream spory potencjał. Może to być gra wyścigowa wyróżniająca się podejściem do tematu. Póki co zasady wymagają wygładzenia, dynamika zwiększenia, a nade wszystko jasnej decyzji, czym gra ma być. Niemniej jednak jest to stosunkowo świeży projekt (powstał w tym roku), a jego autor wydaje się być otwarty na zmiany. Jeśli za jakiś czas będę miał okazję zagrać w odświeżoną wersję gry, pewnie z ciekawością ją sprawdzę. Cieszyć może również fakt, że już teraz gra jest grywalna. Z pewnością znajdą się osoby, które już teraz są jej fanami. Dla mnie brakuje jeszcze ostatnich szlifów i tej iskierki geniuszu, która zrobiłaby z niej hit. Trzymamy kciuki!

Czarna Bandera

Po kolejny tytuł wybraliśmy się do Lucrum Games, a była to Czarna Bandera. Deckbuilder ze stajni wydawcy, który sprowadził na nasz rynek Clanka!? Przecież mu patronujemy, więc i tę pozycję musieliśmy sprawdzić!

Jak wskazuje tytuł, jest to gra o piratach, w której będziemy zbierali załogę w postaci układów pokerowych i w ten sposób toczyli bitwy. Tym razem trafiła nam się kopia przedprodukcyjna.

Rozgrywka

Gra trwa 5 rund, a na koniec każdej z nich będziemy musieli popisać się najlepiej skompletowaną załogą. Każdy pirat posiada swój symbol i wartość, dzięki czemu możemy z nich tworzyć pary, trójki, kolory czy pokera. Ten, kto będzie miał najsilniejszy układ, zdobędzie najwięcej punktów. Ponadto punkty można zdobyć jeszcze za niektóre wyjątkowo silne karty w naszej talii oraz za spełnienie celów, które losujemy przed grą.

Co wyróżnia tę pozycję spośród innych deckbuilderów? Głównie dwie rzeczy. Na początku każdej rundy dobieramy ze swojej talii 5 kart, ale aż do jej końca będziemy musieli rozgrywać tury z tym, co mamy. Innymi słowy nie dobieramy kart automatycznie po każdej turze, a jedynie na początku nowej rundy. Dzieje się tak za sprawą specyficznego sposobu zagrywania kart. Podczas swojej tury można zagrać jedynie garść monet, majtków albo pirata, a następnie zwerbować nowego załoganta. I tutaj druga różnica. Ten zwerbowany nie trafia na stos kart odrzuconych, ale od razu na stół i zaczyna działać. W ciekawy sposób podkręca to dynamikę rozgrywki. Z drobniejszych różnic – pieniądze zbieramy w formie żetonów, więc można powolutku dozbierać fortunę.

Pierwsze wrażenia – zasady

Załoganci trafiają na nasz stos kart odrzuconych dopiero po bitwie kończącej rundę. Oznacza to w praktyce, że pierwsze dwie rundy (40% gry) rozegramy jedynie za pomocą tego, co znajduje się w startowej talii i bieżących zakupów. Ponadto jeśli na słowo „deckbuilder” staje wam przed oczyma nieustanne tasowanie – tutaj tego nie znajdziecie. Podczas całej gry talię przetasujecie jakieś dwa razy. Z tego powodu deckbuilding niejako nie jest tu na pierwszym planie. Mam wrażenie, że zdecydowanie ważniejszy był aspekt zbierania zestawów i zarządzania ręką.

Podobał mi się za to mechanizm zdobywania skarbów z osobnej talii. Każdy (no, prawie) skarb mogliśmy natychmiast sprzedać lub zachować, aby w przyszłości przyniósł nam potencjalnie większy zysk.

Pierwsze wrażenia – czy jest na co czekać?

Jako fan deckbuildingu byłem nieco zawiedziony jego nieco szczątkową formą. Nie jest to jednak wada samej gry, a jedynie moje preferencje. Grało się dobrze, chociaż całość była nieco sucha. Klimat był tylko lekko zarysowany. Mechanicznie natomiast gra prezentuje się dość oryginalnie i warto jej chociaż spróbować. Już od pierwszej rozgrywki czuć wyraźnie, że tytuł będzie zyskiwał z kolejnymi partiami. Po jednej grze czuję, jakbym ledwo liznął temat. Ciągle zdecydowanie wolę Brzdęka!, ale i ta pozycja nie jest zła.

Podsumowanie

Gratislavia jest naprawdę dobrym miejscem na luźne granie i poznanie nowych osób, a planszowe nowinki czy spotkania z wydawcami należy potraktować jako bonus. Atmosfera jest bardzo miła, a ludzie przyjaźni. Jeśli będziecie mieli okazję być we Wrocławiu podczas jej trwania – warto ją odwiedzić. Tym bardziej, że odbywa się dwa razy w roku, a wstęp jest całkowicie bezpłatny.