PortalCon 2020 – wrażenia

Od jakiegoś czasu niezbyt bacznie śledziłem światowe premiery gier, więc na PortalCon wybrałem się raczej bez większych oczekiwań, z mglistym tylko pojęciem na temat tego, co zapowiedzieć może Portal na ten rok; jednak trzeba im oddać, że wypełnili kalendarz po brzegi. 

Jako raczej euro gracz, czym pewnie zawiodę znaczną część czytelników, bardziej ciekawiły mnie premiery sucharków niż ameri. Mimo wszystko lubię zagrać w dobrą grę, w której ważniejszy jest klimat i ekipa przy stole, aczkolwiek prawdę mówiąc z zapowiedzianych ameri nie zainteresowało mnie praktycznie nic, no może poza Mezo, w które niestety nie udało mi się zagrać. Zagrali za to nasi znajomi z ekipy Koloseum i bardzo chwalili.

Większość tytułów stanowiły mniejsze lub większe coopy, za którymi nie przepadam, więc jedyne na co chętnie rzuciłbym okiem to karciane Dark Soulsy, ale tylko przez wzgląd na komputerowy pierwowzór.
Ciekawie zapowiada się również tajemniczy Rok Molocha, ale był zapowiadany już od jakiegoś czasu i ciągle nie wiadomo o nim zbyt wiele.

Przejdźmy zatem do gier, do których udało mi się usiąść i rozegrać partię.

Cooper Island okazał się bardzo przyjemnym mózgożerem, który w pierwszej rozgrywce skromnie dawkuje to, co ma do zaoferowania. Każdy z grających kombinował raczej na wyczucie, próbując zorientować się w ogromie możliwości jakie daje ta gra, ale mimo to Cooper Island bardziej zachęcała do dalszej eksploracji i zapoznania się z nią niż do rzucenia w kąt. Tym bardziej, że tytuł pcha ku skupieniu się na jednej z kilku dróg do zwycięstwa.

Fanom cięższych gier śmiało mogę polecić.
[Łukasz: Przyjemna, troszkę cięższa gra z ciekawym mechanizmem rozwijania swojej wyspy w górę. Mimo ładnego wykonania klimatu nie ma tu za wiele.]

Reavers of Midgaard to tytuł, do którego mam raczej mieszane uczucia. Gra prezentuje się bardzo dobrze przy setupie, ale już wtedy możemy spodziewać się małej katastrofy, która ma nadejść. W trakcie rozgrywki Reaversi rozrastają się strasznie, zajmując nadzwyczaj dużo miejsca, przez co gracze toną w mnogości komponentów, które muszą kontrolować, bo praktycznie wszystko co dostaniesz do ręki zapewnia jakieś punkty. Może to tylko wrażenie po pierwszej partii, ale gra wręcz wymusza na graczu (poprzez mechanikę podążania za akcjami innych graczy) , by zbierał wszystko co może, bo bardziej opłacało się wziąć nawet niewielkie wartości punktów z potencjałem na rozrost w przyszłości niż ich nie brać. 

W trakcie gry kombinowało się całkiem przyjemnie, jak zebrać więcej setów, jak spasować je ze sobą i jak scombić je z innymi, jednak chaos przy tym panujący mimo wszystko trochę przeszkadzał.
[Łukasz: Dla mnie niestety zawód. Zostaję przy świetnych Wojownikach Midgardu. Tutaj jest za dużo wszystkiego jak na tak prostą grę, o punkty wręcz się potykamy i nie da się specjalizować przez to, że gracze kolejno wybierają akcję dla wszystkich przy stole.]

Aquatica to bardzo przyjemny, raczej lekki i rodzinny tytuł, do którego, mimo zamiłowania do ciężkich tytułów, chętnie usiądę ponownie. W grze wcielamy się w podwodnych władców, którzy chcą rozbudować swoje królestwo, by zdobyć wieczną chwałę. A pomogą nam w tym sprytne połączenia kilku mechanik. Będziemy zatrudniać nowych pracowników, którzy grani z ręki pozwolą wykonywać różne akcje. Spróbujemy podbić nowe lokacje, które w ciekawy sposób zbudują mały silniczek, by ułatwić nam rozgrywkę, oraz które później mogą okazać się sporym zastrzykiem punktów zwycięstwa. A w końcu postaramy się wykonać różne cele, które gra stawia graczom, a im szybciej je wykonamy, tym więcej punktów za to dostaniemy. 

Na rodzinne wieczory zdecydowanie polecam. Myślę, że nawet osoby, które niewiele grają, bez problemu odnajdą się w Aquatice i będą czerpały z niej przyjemność.
[Łukasz: Lekka, przyjemna rozgrywka. Wsuwane w planszetki karty mają w sobie coś przyciągającego. Chętnie jeszcze kiedyś zagram.]

Terrors of London to ostatni tytuł, w jaki udało mi się zagrać na PortalConie. Niespecjalnie przepadam za grami z deck buildingiem (Star Realms to totalnie nie moja bajka), aczkolwiek ten tytuł wydał mi się dość przyjemny. W grze wcielamy się w jednego z czterech dostępnych koszmarnych władców (każdy z unikatowymi zdolnościami), którzy będą starali się zapanować nad różnymi bestiami, by przy ich pomocy dojść do władzy. Gra to typowy deck building z ciekawą mechaniką tworzenia łańcuchów z kart, które w ten sposób dadzą dostęp do dodatkowych umiejętności. 

Wszystko okraszone jest bardzo klimatycznymi ilustracjami, które zdecydowanie umilają obcowanie z grą. 

Partię da radę skończyć w około 15 min, więc jeśli ktoś lubi deck building, to śmiało może spróbować Terrors of London.
[Łukasz: Przyzwoita, ale mało innowacyjna gra. Dla mnie to to samo co Star Realms/Hero Realms zmieszane z Nightfallem. Oprawa graficzna bardzo sugestywna.]

W więcej tytułów niestety nie udało mi się zagrać. Po pierwsze – PortalCon to od teraz jednodniowy konwent, a po drugie – chociaż robiły co w ich mocy, osoby z ekipy Portalu były stanowczo mniej liczne niż fani spragnieni wyjaśnień 😉

Dwunasty PortalCon był jednocześnie moim pierwszym, ale już wiem, że na pewno nie ostatnim, bo atmosfera tam panującą była naprawdę przyjemna; zagrałem w kilka nowych gier, poznałem świetnych ludzi. Było warto.

  • Great content! Super high-quality! Keep it up! 🙂